sobota, 23 maja 2015

Reklama w prezencie

Jeżeli choć w najmniejszym stopniu śledzicie nieco bardziej znane blogi, jestem pewna, że zauważyliście ogromną ilość prezentów, jakie blogerzy dostają od firm i znanych marek. Jak to działa? 
Popularnym blogerom zarzuca się, że są rozpieszczeni, roszczeniowi, ich życie jest usłane różami, a oni i tak ciągle chcą dostawać więcej. Oczywiście za darmo. I faktycznie, prezenty są, ale czy jest w tym coś dziwnego? To ich praca, a "gifty" nie są jedynie wyrazem sympatii, ale specyficzną formą reklamy.

Nawet w blogosferze panuje przekonanie, że jak blogerowi coś się popsuje, to wystarczy wspomnieć o tym na blogu lub Facebooku. Po drugiej stronie – teoretycznie – czuwa już sztab PR-owców, który tylko czeka, żeby rzucić się z ofertą nowego aparatu, kamery, laptopa, telewizora, tostera, czajnika itd. I nie jest tajemnicą, że takie sytuacje się zdarzają. 
Blogerzy nierzadko sami prowokują takie wypadki, ale czy jest coś złego w tym, że firmy decydują się na wysyłanie prezentów? Koniec, końców to właśnie one – a nie blogerzy – są największym beneficjentem akcji. Przyzwoita reklama niskim kosztem. 
Nasz rozmówca przyznaje, że sam wysłałby swój produkt lub jego próbki do dziennikarzy i blogerów. – Nie ma w tym nic dziwnego, taka jest praktyka w dzisiejszym biznesie i blogosferze. Blogerzy to medium. Medium, które nadaje tym, co dostaje, więc firmy podsyłają im swoje paliwo do nadawania.







Podstawowym błędem krytyków – a nawet krytykantów – jest wychodzenie z założenia, że blogerzy dostają wszystko za darmo. Oskarżają wszyscy, ale mało kto pamięta, że we wszystkim docelowo chodzi o barter, czyli coś za coś. Firma wysyła produkt, a bloger może o nim napisze. 
Teoretycznie jest to układ "coś za coś", ale firma, która wysłałaby prezent z notatką, że oczekuje wpisu na blogu popełniłaby PR-owe samobójstwo. Obie strony wiedzą o, co chodzi, ale marketingowcy nie mówią blogerom wprost, że zależy im np. na notce lub relacji. Reakcja blogera na prezent jest tylko jego dobrą wolą. Może, ale nie musi. – Firmy nie mogą sobie pozwolić na sugerowanie w stylu: my coś podsyłamy, a ty musisz napisać

Z tego powodu firmy prześcigają się w pomysłach, które zwrócą uwagę blogerów. Ostatnio ciekawy projekt opisywał Kominek, który dostał tajemniczą przesyłkę. Wynikało, że ma... pobawić się w szpiega. Stworzono dla niego specjalną stronę internetową, przekazano wskazówki, a bloger sam musiał dotrzeć do celu. Okazało się, że to część większej kampanii reklamowej organizowanej przez Sony. Nagrodą rozwiązania kilku zagadek było zestaw filmów w jakości blue-ray z Jamesem Bondem w roli głównej. Pomysł się spodobał, więc wylądował na blogu. Bez przymusów.



Taka forma reklamy niesie za sobą także pewne ryzyko. Zawsze może się przecież zdarzyć, że wysłany prezent po prostu się nie spodoba. A wtedy trzeba się liczyć, że taka opinia też pójdzie w świat. Tak było w przypadku amerykańskich blogerów, od których Microsoft domagał się zwrotu laptopów po negatywnej ocenie Windowsa Visty. 

Pewnie, blogerzy dostają za darmo więcej niż "zwykli" internauci. Pewnie, raczej na to nie narzekają. I pewnie, czasami za bardzo wykorzystują swoją pozycję. Ale czy jest w tym coś złego? Ciężko pracują, przez wiele lat budują swoją markę, więc czemu mają nie czerpać z tego korzyści?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Ten wpis usycha z tęsknoty za Twoim komentarzem.